Parlament Europejski za zmianą przepisów
W drugiej połowie 2025 roku Parlament Europejski przyjął propozycję nowych przepisów dotyczących oznaczania produktów spożywczych. Wśród nich znalazł się budzący emocje zapis, który zakłada zakaz używania nazw mięsnych – takich jak burger, stek, sznycel czy kiełbasa – w odniesieniu do produktów roślinnych.
Według zwolenników tej zmiany, chodzi o ochronę konsumentów przed wprowadzaniem w błąd. Ich zdaniem osoba, która kupuje „roślinny stek”, może błędnie zakładać, że produkt ma coś wspólnego z mięsem.
Producenci żywności roślinnej odpowiadają jednak, że to nieporozumienie – przecież słowo wegański lub roślinnyjasno wskazuje, czego można się spodziewać.
Na razie to tylko propozycja, która musi jeszcze przejść przez Radę UE i Komisję Europejską. Nie jest więc przesądzone, że przepisy wejdą w życie.
Trybunał już raz się wypowiedział
Warto przypomnieć, że w 2024 roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) unieważnił podobny zakaz wprowadzony we Francji. Sąd uznał wtedy, że nazwy takie jak wegański burger czy roślinna kiełbasa są dopuszczalne, o ile nie wprowadzają w błąd i jasno opisują produkt.
Dlatego wielu ekspertów uważa, że obecna propozycja Parlamentu stoi w sprzeczności z wcześniejszym orzecznictwem. Dla producentów mogłoby to oznaczać konieczność wymyślania zupełnie nowych nazw — takich jak „krążek białkowy roślinny” czy „plaster obiadowy z roślin”, co brzmi raczej technicznie niż apetycznie.
Co to oznacza dla lokalnych przedsiębiorców?
W Giżycku coraz więcej restauracji i foodtrucków wprowadza wegańskie dania – burgery z soczewicy, kotlety z buraka, czy tofu w wersji „stekowej”. Dla wielu mieszkańców to po prostu smaczna alternatywa, nie ideologiczny wybór.
Jeśli nowe przepisy rzeczywiście wejdą w życie, lokalne biznesy gastronomiczne będą musiały zmienić swoje menu, nazwy potraw i materiały promocyjne. W praktyce – dodatkowy koszt i zamieszanie, zwłaszcza że klienci i tak wiedzą, że „wegański burger” nie ma nic wspólnego z wołowiną.
Język i zdrowy rozsądek
Spór o nazwy wegańskich produktów pokazuje, jak trudne bywa pogodzenie prawa z codziennym rozsądkiem.
Z jednej strony – przepisy mają chronić konsumentów. Z drugiej – język ewoluuje, a nazwy kulinarne często mają charakter umowny. Mówimy przecież o „pasztecie z soczewicy” czy „mleku kokosowym” i nikt nie czuje się przez to oszukany.
Być może więc zamiast kolejnych zakazów, warto postawić na jasne oznaczenia i edukację konsumentów. Bo niezależnie od tego, czy zjemy burgera z mięsa, czy z cieciorki – liczy się przede wszystkim smak i świadomość wyboru.